Jestem w mniejszości. Komentarze będą nieprzychylne. Już czuję się zbesztana. Ale wszak nie chodzi o sympatie polityczne, lecz o fakty.
Mówię bo byłam, choć, że byłam mi głupio do dziś. Wiec propisowski z bliska wygląda jeszcze gorzej niż w telewizji.
Wiadomość od znajomego: będzie świetny wykład w Krakowie. A że tematyka miała być historyczna, z nadzieją w sercu pojechałam. Profesor z UJtu, który miał wykład wygłosić, rozbudził moje nadzieje jeszcze bardziej.
Trafiłam na miejsce. Tłum osób w wieku średnim i starszych walczył o kilka krzeseł wyniesionych na duży plac. Na prowizorycznym podeście już stało kilka osób. Zanim ktoś przemówił, zaintonowano "Boże coś Polskę". A później posypały się inwektywy.
I to boli najbardziej.
Że "układ", że "spisek", że trzeba "zniszczyć", że "wałczyć" należy. Że zły jest i Wałęsa i Kaczyński. Że jedyną partią która pragnie dobra, która nie zaprzedaje ojczyzny, która krzewi katolickie poglądy jest partia Braci.
Agresja. Krzyk tłumu. Że racje mają! Że oszustwo! Że ZNISZCZYĆ trzeba!
I zaczął padać deszcz. A ja z szeroko otworzonymi ze zdziwienia oczami patrzyłam na tych ludzi, których głosy były pełne nienawiści, których ściśnięte pięści unosiły się w górę. Którzy śpiewali "Boże coś Polskę".
Czy tylko ja widzę tu sprzeczność?
Świadomie nie zgodziłabym się na uczestnictwo w takim wydarzeniu. Ale zawsze to nowe doświadczenie.
A może zwolennicy PISu wytłumaczą mi to zjawisko?
Komentarze